poniedziałek, 11 lutego 2013

Przeprowadzki i inne...

Po pierwsze... mam internet! Teraz życie znowu będzie łatwiejsze zwłaszcza w dni takie jak te, gdy jestem chora i siedzę sama w domu. Ok, może nie sama, bo Forza dotrzymuje mi towarzystwa, ale bądź co bądź ludzkie jest nieco bardziej pożądane w chorobie.

Dużo się ostatnio działo i zabrakło mi czasu, by wszystko, co bym chciała, zostało ogarnięte. Zacznijmy może od tematu dziecięcego, bo o tym najłatwiej. Zaczynam 5 miesiąc (jak to leci!!!!) ciężarówkowania, według wstępnych rozpoznań w moim brzuchu rozwija się mały chłopiec, ale jeszcze nie nastawiam się, że to pewne info - w końcu ile razy słyszy się o pomyłkach. Niemniej zawsze to milej zwracać się do NIEGO osobowo. :) Wcześniej każde wspomnienie o tej istocie przerywane było na znalezienie odpowiedniego określenia na to bezpłciowe dziecię.
Mały rozwija się  prawidłowo, broi i rusza się więcej niż to w ogóle możliwe, więc zaczynam się zastanawiać jak dużo bezsennych nocy będę miała gdy już nadejdzie czas... No cóż, pożyjemy zobaczymy.
Wymioty powoli ustają, zdarzają się jedynie sporadycznie, ale to już i tak sukces. Wzrósł mi za to apetyt, więc muszę się mocno pilnować. Poza tym dzisiaj młody dał mi znać, że mój peeling mu się nie podoba, bo od rana męczę się z plamami na skórze i swędzącymi krostami. A Mama ostrzegała, że lekko nie będzie... Szkoda tylko, że ciężko przewidzieć co teraz będzie mnie uczulało, a co będzie ok. Jeszcze kontynuując moje użalanie się nad sobą muszę przyznać, że wreszcie wiem jak czują się ludzie z problematycznym kręgosłupem. Moja kość krzyżowa daje mi popalić, czasem po wstaniu z pozycji leżącej bądź siedzącej nie jestem w stanie się wyprostować, bo ból zwala z nóg. Innym razem z kolei nie mogę się schylić. Jeszcze innym niewykonalnym okazuje się powrócenie z pozycji kucającej... Ogólnie na nudę nie mogę narzekać. Całe szczęście, że mam przy sobie kogoś kto mi pomaga gdy widzi co się święci. :-)

Kolejnym arcy ciekawym tematem ostatnich tygodni mojego życia była przeprowadzka. Zadanie wydające się na dosyć proste - ot, wynająć mieszkanie, przeprowadzić się, sprawa załatwiona. Nic bardziej mylnego. Już samo znalezienie mieszkania graniczyło z cudem. Większość telefonów kończyła się usłyszeniem w słuchawce 'ogłoszenie nieaktualne'. W końcu udało się jednak znaleźć kilka mieszkań, które spełniały nasze oczekiwania. 1. Niezbyt drogie w opłatach 2. Niezbyt wysoki czynsz 3. W miarę zadbane. I tak zaczęły się nasze wycieczki po Gdańsku. Jedno mieszkanie zaniedbane do granic możliwości odstraszało już samą klatką schodową, a potem było już tylko gorzej. Kolejne niby ok, ale umówienie się z właścicielami mieszkania graniczyło z cudem: 'Teraz mamy czas...A nie, kiedy indziej... O, albo teraz'. Po niedługim czasie odechciało mi się. Kolejne mieszkanie z całkiem fajnymi opłatami, na nieszczęście oferta znaleziona w internecie nadana przez biuro nieruchomości, opłaty okazały się znacznie wyższe niż te podane w ofercie, a ponadto diler pomylił parę faktów odnośnie mieszkania. Te z kolei było całkiem ładne, jednak postawiliśmy sobie jakiś pułap cenowy, którego zdecydowaliśmy się nie przekraczać. Kolejna oferta to fajne mieszkanko całkiem niedaleko centrum, jednak z opcją zostawienia wszystkich mebli vel. 'sanktuarium teściowej' jak to zostało określone przez wynajmującego. Innymi słowy - wszyściutko, poczynając od szafek, krzeseł po łóżko miało pozostać w stanie nienaruszonym... Niestety taka opcja nie dla nas. I tak oto wreszcie znaleźliśmy mieszkanie na Kowalach. Wydawać by się mogło, że to koniec świata, ale okazuje się, że nie jest tak źle. Sklepy bliziutko, obwodnica rzut beretem i znajomi w okolicach... Stan mieszkania dobry, choć uznaliśmy, że potrzebne będzie malowanie. Po kilkudniowych przebojach z malowaniem, sprzątaniem, kolejnym sprzątaniem i jeszcze jednym wreszcie nadszedł dzień przeprowadzki... I oto jesteśmy. Jak to mój mężczyzna określił: rodzina na swoim, a raczej rodzina na cudzym. :-)
W między czasie również zdążyłam się rozchorować, ale teraz wreszcie mam czas, żeby porządnie się wykurować... A przynajmniej taką mam nadzieję, tym bardziej, że w piątek jedziemy do Berlina na wyspę tropikalną i trochę pozwiedzać, wypadałoby do tego czasu być okazem zdrowia.

Do następnego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz