środa, 20 listopada 2013

Forza. Meet my dog.

Skoro już się tak uzewnętrzniam to chyba czas powiedzieć co nieco o Forzy - dla tych, którzy nie wiedzą.
Otóż Forza jest moim wymarzonym i wyśnionym psem. Słowo, które może ją najlepiej scharakteryzować dla miłośników psów jest... przeciętna. Zdziwieni? Otóż mój pies jest bardzo przeciętny, lecz w swojej nieprzeciętności. Skąd takie stwierdzenie?



Ruda jest psem maksymalnie uniwersalnym. Do wszystkiego i do niczego jednocześnie. Nie jest ani demonem prędkości ani leciutkim i zwinnym zajączkiem. Jest słusznej budowy retrieverem, który będąc szczupłą, nadal wygląda jak przygruby border. Od początku naszej pracy układałam sobie psa pod siebie - miała być przede wszystkim towarzyszem, który dostosuje się do mojego trybu życia, zrozumie go i będzie czerpać radość ze wspólnie spędzonych chwil. Udało się. Mam psa niemal perfekcyjnego.  Czemu niemal? Bo jakieś tam małe wady i swoje fazy ma, ale kto ich nie posiada?



Forza jest mocno pokręconym pracusiem, a jej korbą jest zdecydowanie aport i pływanie. Może aportować cały dzień i całą noc, bez przerwy. Byleby broń Boże nie rozwalić w tym czasie aportu, musi być cały, nienaruszony. Kto spędził trochę czasu z Rudą ten wie jaki to wrzód na tyłku, gdy ktoś raz jej rzuci piłkę. Całe szczęście umie się wyciszyć, gdy zachodzi taka potrzeba. W kwestii sportów jest natomiast bardzo wszechstronna, swoją pracę wykonuje poprawnie, ale ma swoje zdanie w każdej kwestii i jest bardzo dużym kombinatorem, ale o tym później. Nic ponad 'poprawnie' nie można powiedzieć. Nie jest i nie była psem perspektywicznym do zdobywania trofeum w kwestii agility, frisbee czy flyballu, ale czerpiemy z tego niemałą radość w ramach relaksu, bez ciśnienia. Całe życie ona się do mnie dostosowuje, więc i ja się do niej dostosowałam, by nie nakładać za dużych ambicji, bo nikomu to nie służy.

(fot. Anna Sochacka)

Zacznijmy od początku naszą historię...

Nie będę Was bajerować i kłamać, że toller to mocno przemyślana rasa. Że poznałam parę psów tej rasy, że zgłębiałam się w ich tajniki zachowań, a także mocno i intensywnie studiowałam charakterystykę rasy, bo teraz o takie właśnie zapewnienia rzewnie zabiegają hodowcy. Nic z tego. Pobieżne zerknięcie na charakter trzech ras, które brałam pod uwagę (border, aussie, toller) i od razu wiedziałam, że Rude będzie właściwą opcją. Teraz przyszedł czas na znalezienie hodowli, która na 'teraz-zaraz' ma szczeniaki. Okazała się nią Virgo Vestalis. Szybki telefon, by zorientować się czy jakieś suczki są jeszcze na sprzedaż i dowiedziałam się, że są dwie - jedna dwu, druga trzymiesięczna. Następnego dnia, wszystko w trybie ekspresowym, pojechaliśmy pod Toruń w celu odebrania tej dwumiesięcznej wybranki. Na miejscu okazało się, że młodsza miała mnie w głębokim poważaniu i wolała grzebać w szafkach w poszukiwaniu jedzenia, natomiast ta starsza (i dwa razy większa) dorwała się do moich butów i za nic nie chciała mnie zostawić. Decyzja była więc dla mnie oczywista - starsza klucha jedzie z nami.

(fot. Alicja Matejuk)

Ja - jak to ja, muszę mieć pecha. Już kilka dni po odbiorze ujawniły się jakieś dziwne problemy Forzy - piszczała przy siadaniu i ewidentnie bolały ją biodra. Z czasem trafiliśmy do dr Zaleskiego, specjalisty ortopedy psiego, który stwierdził po badaniach zarówno fizykalnych jak i promieniami rtg, że Forza po prostu za szybko rośnie i nie wszystko za tym nadąża. Polecił suplement 'Canosan' i pies zaczął na nowo poruszać się jak marzenie, ale zanim do tego doszliśmy, zdążyłam wylać ocean łez.
Początki naszej współpracy były, ekhm ekhm delikatnie mówiąc, ciężkie. Forza uczyła się w tempie błyskawicy, ale w takim też samym tempie usiłowała mi pokazać, że ma swoje zdanie na każdy temat i, jak coś postanowi, to ciężko jej będzie to wybić z głowy. Ulubioną opcją było zdecydowanie skakanie na wszystkich jak popadło - przechodniów była w stanie dostrzec nawet z 500 m i, co gorsza, pognać do nich na pełnym pędzie by odbić na nich swoje łapy. Dzięki intensywnej pracy pod okiem bardziej doświadczonych szkoleniowców, udało mi się do 1,5 roku uzyskać efekt wspaniałej towarzyszki. Było trochę niedoskonałości, ale wszystko do dopracowania.

Naszym pierwszym wyborem było moje ukochane, priorytetowe agility. Uwielbiam ten sport, uwielbiam więź i zrozumienie jakie tworzą się między psem a przewodnikiem, a ponadto ciągle nowe wyzwania. Jest to jednak jeden z tych sportów, z którymi opornie radzę sobie JA. Trochę stresu i szare komórki odmawiały mi posłuszeństwa, więc zapamiętanie toru czy nawet czasem ćwiczeń graniczyło z cudem i potrafiłam się frustrować po 3 nieudanych razach. Taki mój urok. Forza jednak w mojej opinii radziła sobie doskonale. Co prawda często gęsto miała swoją koncepcję na tor na zasadzie 'spoko pańcia, nie musisz mi pokazywać, ja pamiętam jak to szło', ale ostatecznie udawało się zawsze doprowadzić do sukcesu. No, prawie zawsze. :-) Z czasem agility przerwaliśmy z racji mojego wyjazdu do Szwecji, a aktualnie już nie wyobrażam sobie powrotu do tego sportu, mimo, że mnie kręci i nęci. Co prawda For ma dopiero 6 lat, ale przeraża mnie wizja skakania przez kolejne lata na hopkach o wysokości 55-65 cm.

 (fot. Alicja Matejuk)

Frisbee jest jednym z tych sportów, które definitywnie traktujemy jako formę relaksu i, który za nic w świecie nie jest w stanie mnie wciągnąć. Bieganie za talerzami i samo rzucanie sprawia jednak niemałą frajdę. Flyball, który aktualnie trenujemy, jest świetnym sportem, bo drużynowym i to sprawia, że chcemy kontynuować tę przygodę.



Pamiętam też, że kiedyś zabrałam rudą na trening coursingowy dla chartów i nawet pobiegła za wabikiem... Jednak jak już go dorwała to koniecznie chciała mi go przynieść :-) Małe zboczenie aporterów.

(fot. Monika Pacuk (CHYBA!))

Któregoś razu, zupełnym przypadkiem, trafiłam na dogtrekking w Gdyni,  który to okazał się strzałem w dziesiątkę i zapoczątkował erę wspólnych wypadów do lasu z mapą. Nie jest to sport stricte psi, a rywalizacja jest tylko i wyłącznie ludzka, ale psom sprawia niemałą radość bieganie po lesie, o czym świadczy radocha Forzy, gdy tylko zakładam pas. Co prawda, nie raz były różne dziwne przygody, jak choćby ta, gdy wraz z Rudą zaliczyłyśmy kąpiel w rzeczce (ona szczęśliwa, ja mniej), bo za bardzo jej zawierzyłam i nie odpięłam karabińczyka, co poskutkowało wciągnięciem mnie do wody. Ot, lenistwo się kłania. Zdecydowanie, mimo przerwy na ciążę i połóg, w przyszłym sezonie powracamy do podbijania ścieżek leśnych.


 (fot. Zbigniew Skupiński)

Co jest najwspanialsze w moim psie? Umiejętność elastycznego dostosowywania się do sytuacji, byleby spędzać czas w moim towarzystwie. Mamy za sobą 6 podróży do Szwecji i z powrotem promem, gdzie podróż trwała jednorazowo 19 godzin. Kilka bardzo długich podróży pociągiem, najdłuższa do Zakopanego ok. 17 godzin między moimi nogami na siedząco, bo nie było miejsca, by się położyła. Staram się ją zabierać wszędzie, bo wiem, że nie sprawi najmniejszego kłopotu i nie będzie źródłem problemów.

Jakie są jej wady? Jest bardzo zaborczym psem i lubi testować z kim na ile może sobie pozwolić. Nie umie się bawić z psami, nie potrzebuje ich towarzystwa w żadnym stopniu - z jednej strony wada, z drugiej zaleta.

Trochę się rozpisałam, ale chyba zarysowałam nieco mojego psa dla tych, którzy nie mieli okazji poznać bliżej Forzy. Dziękuję wszystkim, którzy w mniejszym lub większym stopniu przyczynili się do pogłębiania naszej relacji. :-)

     (fot. Kaśka Skutkiewicz)

 

piątek, 8 listopada 2013

Mamą być.

Notkę tą kieruję do wszystkich przyszłych, obecnych i 'mamzamiarbyć' mam. Do tych obecnych, zwłaszcza z długim stażem jest to swoisty hołd, możecie być z siebie dumne. Ze wszystkich możliwych, ta rola jest moim zdaniem najtrudniejsza. Czemu?

Otóż mamą jest być niełatwo. To praca, ciężka praca, gdzie zapłatą jest jedynie własna satysfakcja i szczęście swojego dziecka. Mało? Skądże, wystarczająco. Organizm 'Mamy' funkcjonuje wobec określonych norm:

Po pierwsze: Dziecko. Nikt i nic nie jest w stanie być równie ważne co ten mały szkrab (nawet większy dalej jest maleństwem dla swoich ukochanych mamusiek), żadna sprawa nie jest w stanie przyćmić  podstawowych potrzeb dziecka. Masz spotkanie z przyjaciółmi? Umówiony spacer? Wizytę u fryzjera? Ale dziecko nie zjadło  obiadku! Trudno, wszystko się przełoży, bo przecież ważniejszym jest dobro dziecka niż jakieś przyziemne rzeczy jak spotkanie ze znajomymi. Nie oszukujmy się, narodzenie dziecka jest wydarzeniem przewracającym świat niemalże do góry nogami. Mówiąc przed porodem, że na pewno moje życie będzie wyglądało po nim prawie identycznie, nie miałam pojęcia o herezjach, które przechodziły przez moje usta.

Sytuacja przecież zmienia się diametralnie. Ot, rodzi się maleństwo. W zasadzie nie potrzebuje nic poza jedzeniem, snem i bliskością rodziców. Stosunkowo mało, jednak poczucie, że jesteśmy CAŁKOWICIE  odpowiedzialni za tego małego człowieka, że w żadnym stopniu sobie bez nas nie poradzi, narzuca na człowieka potężny ciężar. Jest to swoisty słodki ciężar, ale znam osoby, które sobie z tym ciężarem nie poradziły. Teraz wiem, że ciąża mogłaby i nawet trwać  jak u słonia, 2 lata, a niewiele by to zmieniło w kwestii przygotowań mentalnych do nadejścia potomka. Przy pierwszym dziecku, mimo masy spotkań z mamami, opowiadań, wszystko jest nowe, każdy dzień odkrywa i ukazuje coś nowego. Czasem dobrego, czasem mniej.
Początki były ciężkie, głównie przez nieprzespane noce i ciągłą zagadkę w głowie 'Czemu on płacze?'. A płakał może nie bardzo dużo, ale też nie bardzo mało. Od ciągłego noszenia opanowałam do perfekcji robienie wszystkiego jedną rękę i to lewą, która z mało przydatnej okazała się fenomenalną pomocą. Mój prawy biceps natomiast wzmocnił się conajmniej trzykrotnie. Kiedy słyszałam od moich znajomych, doświadczonych mam, że pierwsze miesiące są najlżejsze zastanawiałam się jak koszmarnie będzie później? Przecież to niemożliwe! Co może być gorszego od zupełnego braku porozumienia z małą istotą, od której chciałoby się uzyskać masę informacji, a tymczasem ono po prostu krzyczy, złości się, a za chwilę pójdzie spać jak gdyby nic się nie stało? Całe szczęście, im dalej w las tym... mniej drzew. Przynajmniej w moim odczuciu. Każdego dnia odkrywamy coś nowego, każdego dnia obserwujemy nowe postępy i czerpiemy radość i sastyfakcję z nawet najbardziej błahych rzeczy.
Swoją drogą zawsze słyszy się, że od Mam nie da się usłyszeć nic poza kolorem kupki, jej konstynencją, ilością zjedzonego pokarmu czy postępach motorycznych dziecka. A jakże, nic w tym dziwnego, skoro w 99% z tego składa się właśnie tryb działania Matek. Z obserwacji, troski i mózgu na pełnych obrotach, które zwalniają do nieco niższych jedynie w nocy, gdy czas na sen. Ten notabene, również jest na czuwaniu. Kto ma dziecko ten wie o czym mówię...
Zanim urodził się Wojtek, usłyszałam od siostry Łukasza (która ma 5 dzieci) przy obiedzie, że zawsze marzyła o tym, by mieć pięknego mercedesa. Z pełnym uśmiechem kontynuowała, mówiąc, że cieszy się bardzo, bo ma ich aż 5. Na pytanie gdzie one są, odparła, że siedzą aktualnie przy stole i jedzą obiad. Ciekawe spojrzenie na sprawę, ale jakże prawdziwe jak się aktualnie przekonałam. :) Firmy odzieżowe i te z artykułami dla dzieci prześcigają się w wymyślaniu lepszych, modniejszych i ciekawszych gadżetów, a te niezbędne tak czy siak kosztują naprawdę niemało. Nie dziw, że w Polsce notuje się niż demograficzny, sama wyprawka dla noworodka to już jedna czy dwie pensje przeciętnego Polaka. 

Ale powróćmy do głównego wątku. Tak, definitywnie w hierarchii matki na pierwszym miejscu stoi dziecko i jego potrzeby. Po drugie zatem? Nie, nie zadziwię Was. Dom.

Dom z dzieckiem to miejsce, gdzie kilka razy dziennie przelatuje huragan. Miejsce to pozostawione bez nadzoru zamieni się w jedno wielkie pobojowisko pieluszek, butelek, kaszek, mlek, herbatek, kocyków, brudnych ciuszków i wszechobecnych zabawek, gryzaków i grzechotek. Przeciętna Mama (zakładamy, że rodzina nie wynajmuje firmy sprzątającej) musi zatem mieć wszystko pod kontrolą. Odparzać butelki po każdorazowym użyciu, przygotowywać mleko, zagotowywać wodę, sprzątać pieluszki, robić pranie, wywieszać pranie, odkurzać, myć podłogę, by nie było brudno itd. Pełna kontrola, jednocześnie rozdwajając się bądź roztrajając i zajmując się dzieckiem i zapewniać mu rozrywki. Oprócz tego dom to nie tylko mieszkanie, ale także miejsce, w którym chcemy czuć się dobrze i bezpieczenie. Trzeba zatem dbać o dobre relacje z domownikami, a przede wszystkim nie zaniedbywać partnera na rzecz dziecka, co czasem bywa bardzo trudne, a jest niezbędne, by harmonia w domu została zachowana.

Na dalszy plan schodzą pasje i relacje ze społeczeństwem. Każda mama pragnie utrzymać kontakty ze starymi znajomymi, co jest bardziej lub mniej możliwe. Część znajomych subtelnie da do zrozumienia, że nie są już zainteresowani spotkaniami z nudną, stabilną MAMĄ. Przecież na pewno nie umie już o niczym innym rozmawiać niż o dzieciach, prawda? Nic bardziej mylnego, przeciętna Mama chcąca wyjść na miasto i zrelaksować się marzy o tym, by NIE ROZMAWIAĆ o dzieciach. Chce się wyłączyć na moment i faktycznie pomyśleć o sobie. W końcu ma tę chwilę dla siebie. Ale gdzieżby, nie da rady. Część znajomych czuje się w obowiązku wypytać o dziecko, następnie paradoksalnie narzeka, że nie ma innych tematów do rozmowy. I spirala się kręci. Dalej, pasje... W zależności od tego czy dana mama je posiada, czy nie posiada i jak wielkiego nakładu sił wymagają do realizacji. Tak czy siak, pasja również schodzi na dalszy plan. Czemu? Zwyczajnie brakuje na nią czasu. Można się starać i zawsze się go trochę wyściubi na hobby, ale nie da się ukryć, że nie poświęca się temu tyle czasu ile wcześniej z prostej przyczyny. Mając dziecko, zwłaszcza niemowlę, nie można do końca niczego zaplanować. Nie wiadomo kiedy się obudzi, czy zje szybko czy wolno, czy nie zrobi kupy, czy nie trzeba będzie go wykąpać. Tak więc pasja doczeka się swojej realizacji w wolnej chwili i, gdy ktoś będzie w stanie się zająć maluchem na czas nieobecności w domu.

Ostatnim w hierarchii jest sen. Bardzo ważny, a wciąż pożądany. Od czasu porodu mało która mama może się pochwalić WYSPANIEM. Nawet jeśli dziecko przesypia już noce to do pewnego momentu jego rozwoju, każda noc to sen na czuwaniu, by ewentualnie wychwycić wszelkie jęki, stęki i nieprawidłowości w oddechu. ;-)

Osobiście dopiero weszłam w fazę bycia mamą, bo 3,5 miesiąca to niezbyt długi czas i tak naprawdę uczę się nią być. Niemniej po tak krótkim czasie chcę tylko powiedzieć, że miejcie szacunek do swoich Mam, jakie by nie były. Odwaliły kawał dobrej roboty, że jesteście w danym miejscu w życiu. Bycie rodzicem to największe z możliwych poświęceń, bo wymaga oddania siebie całego i wzięcia na barki ŻYCIA innej istoty. Mam nadzieję, że i ja podołam tej odpowiedzialności na całe życie.

Na koniec kilka zdjęć autorstwa Agnieszki Skórowskiej (agnieszkaskorowska.com)





Ps. Notka napisana na podstawie własnych spostrzeżeń i doświadczeń. :-)

wtorek, 5 listopada 2013

Święta i po świętach.

Dzień zmarłych nie jest moim ulubionym świętem, jakoś źle mi się kojarzy. Z jednej strony moje myśli są skierowane do tych, którzy już odeszli, a których nie poznałam (tak się akurat złożyło, że nie przeżyłam śmierci nikogo bliskiego), a z drugiej nie potrafię strawić tego całego 'show' i tej otoczki związanej z świętem zmarłych.
Nie tyle co mi przeszkadza, co raczej są sytuacje, które mnie tego dnia wybitnie rozśmieszają. Abstrahując już od potrzeby kupowania jak najlepszych i najwymyślniejszych zniczy i wiązanek bawią mnie rozmowy 'nad grobami'. I bynajmniej nie są to wspominki...

'Widziałaś jakie brzydkie kwiaty kupiła ta stara &^%( ?!'
'Jak można takie znicze w ogóle kupić, bezguście totalne!'
'Jak zwykle syf na tym grobie, nikt się nie ruszy, żeby posprzątać'
'Patrz, znowu sztuczne kwiaty i do tego jakie brzydkie, wiadomo kto to kupił, to mógł być tylko ten stary osioł'

Tak więc wizyta na grobach to dla masy ludzi coś, co trzeba zwyczajnie odbębnić. Nie jest to wewnętrzna potrzeba, a obowiązek wpisany w bycie Polakiem. Jaki w tym wszystkim jest sens? W wielu krajach rytuał chowania ciała do ziemi został już porzucony, z resztą wiele osób aktualnie deklaruje chęć zostania spalonym po śmierci. Idąc więc cmentarzem nie mogę pozbyć się wrażenia, że maszeruję po tonach zwłok, płyciej lub głębiej zakopanych w ziemi. Najbardziej jednak zastanawia mnie czy my naprawdę jesteśmy aż tak bogatym narodem? Patrząc po pomnikach stawianych na cześć zmarłych dochodzę do wniosku, że albo wśród nas przewija się cała masa milionerów albo także w tym aspekcie panuje wszechobecna zasada 'zastaw się a postaw się'. Najwyżej pogłodujemy 3 lata, ale nasz zmarły dziadzio będzie miał przepiękny, wielki grobowiec, bo na pewno milej będzie mu się gniło.
Zdaję sobie sprawę, że wszystko to brzmi co najmniej niesmacznie, jednak co by nie mówić, nie ma w tym krzty nieprawdy - ot, takie są prawa bezlitosnej natury.

Żeby od razu sprostować - nie jest tak, że jestem przeciwniczką Dnia Zmarłych. Absolutnie tak nie jest, sama staram się obchodzić ten dzień należycie co roku. W tym natomiast, by nie stać w korkach i nie narażać się na niedzielnych kierowców (mam wrażenie, że 90% z nich po raz pierwszy odpaliła samochód od czasu zdania egzaminu na prawo jazdy), a więc także ze względów bezpieczeństwa, odwiedziliśmy groby naszych bliskich późniejszym wieczorem 31 października. Całe szczęście, niewiele było ludzi, na cmentarzach i można było faktycznie postać w ciszy, opowiedzieć nieznane jeszcze historie o bliskich czy pomyśleć nad życiem, a raczej rzeczami, na które na codzień nie mamy czasu. W końcu jest to ten jeden moment, by się zatrzymać od ciągłej życiowej bieganiny, amoku i stresu. 
Z ostatnich moich spostrzeżeń najśmieszniejszy jest fakt dnia 'przed' i 'po'. TŁUMY w sklepach, zarówno przed jak i po pełne kosze, gdyż dzień zagłady może nadejść i nie wiadomo kiedy sklepy znów będą otwarte. Żeby ktoś zaraz mi nie zarzucał, że sama łażę po sklepach, bo inaczej bym nie wiedziała - ano łażę, od dobrego tygodnia poszukuję kombinezonu dla Wojtka, bo okazuje się to naprawdę ciężkim zadaniem, by znaleźć ciepły, ładny, dobrze zrobiony, nieprzemakalny, z zamkniętymi rękawami i butami w jednym kombinezon.

Wojtek rośnie i jest co raz 'fajniejszy'. A znaczy to, że jest co raz większe porozumienie między nami, co raz lepiej się bawi, ogarnia swoje ręce, nogi i... strasznie chce siadać: raz wyjdzie, innym nie wyjdzie, ale się nie poddaje. I ma absolutnie najpiękniejszy uśmiech i najweselsze oczki na świecie. :-)

Na koniec kilka zdjęć:

PGE Arena przemieniła się 31 października w wielką dynię


 Wreszcie spacery wózek + Forza przestały mnie stresować


Mamusiowy śpiący królewicz :-)


Forza też by chciała takie zabawki... ;-)