wtorek, 5 listopada 2013

Święta i po świętach.

Dzień zmarłych nie jest moim ulubionym świętem, jakoś źle mi się kojarzy. Z jednej strony moje myśli są skierowane do tych, którzy już odeszli, a których nie poznałam (tak się akurat złożyło, że nie przeżyłam śmierci nikogo bliskiego), a z drugiej nie potrafię strawić tego całego 'show' i tej otoczki związanej z świętem zmarłych.
Nie tyle co mi przeszkadza, co raczej są sytuacje, które mnie tego dnia wybitnie rozśmieszają. Abstrahując już od potrzeby kupowania jak najlepszych i najwymyślniejszych zniczy i wiązanek bawią mnie rozmowy 'nad grobami'. I bynajmniej nie są to wspominki...

'Widziałaś jakie brzydkie kwiaty kupiła ta stara &^%( ?!'
'Jak można takie znicze w ogóle kupić, bezguście totalne!'
'Jak zwykle syf na tym grobie, nikt się nie ruszy, żeby posprzątać'
'Patrz, znowu sztuczne kwiaty i do tego jakie brzydkie, wiadomo kto to kupił, to mógł być tylko ten stary osioł'

Tak więc wizyta na grobach to dla masy ludzi coś, co trzeba zwyczajnie odbębnić. Nie jest to wewnętrzna potrzeba, a obowiązek wpisany w bycie Polakiem. Jaki w tym wszystkim jest sens? W wielu krajach rytuał chowania ciała do ziemi został już porzucony, z resztą wiele osób aktualnie deklaruje chęć zostania spalonym po śmierci. Idąc więc cmentarzem nie mogę pozbyć się wrażenia, że maszeruję po tonach zwłok, płyciej lub głębiej zakopanych w ziemi. Najbardziej jednak zastanawia mnie czy my naprawdę jesteśmy aż tak bogatym narodem? Patrząc po pomnikach stawianych na cześć zmarłych dochodzę do wniosku, że albo wśród nas przewija się cała masa milionerów albo także w tym aspekcie panuje wszechobecna zasada 'zastaw się a postaw się'. Najwyżej pogłodujemy 3 lata, ale nasz zmarły dziadzio będzie miał przepiękny, wielki grobowiec, bo na pewno milej będzie mu się gniło.
Zdaję sobie sprawę, że wszystko to brzmi co najmniej niesmacznie, jednak co by nie mówić, nie ma w tym krzty nieprawdy - ot, takie są prawa bezlitosnej natury.

Żeby od razu sprostować - nie jest tak, że jestem przeciwniczką Dnia Zmarłych. Absolutnie tak nie jest, sama staram się obchodzić ten dzień należycie co roku. W tym natomiast, by nie stać w korkach i nie narażać się na niedzielnych kierowców (mam wrażenie, że 90% z nich po raz pierwszy odpaliła samochód od czasu zdania egzaminu na prawo jazdy), a więc także ze względów bezpieczeństwa, odwiedziliśmy groby naszych bliskich późniejszym wieczorem 31 października. Całe szczęście, niewiele było ludzi, na cmentarzach i można było faktycznie postać w ciszy, opowiedzieć nieznane jeszcze historie o bliskich czy pomyśleć nad życiem, a raczej rzeczami, na które na codzień nie mamy czasu. W końcu jest to ten jeden moment, by się zatrzymać od ciągłej życiowej bieganiny, amoku i stresu. 
Z ostatnich moich spostrzeżeń najśmieszniejszy jest fakt dnia 'przed' i 'po'. TŁUMY w sklepach, zarówno przed jak i po pełne kosze, gdyż dzień zagłady może nadejść i nie wiadomo kiedy sklepy znów będą otwarte. Żeby ktoś zaraz mi nie zarzucał, że sama łażę po sklepach, bo inaczej bym nie wiedziała - ano łażę, od dobrego tygodnia poszukuję kombinezonu dla Wojtka, bo okazuje się to naprawdę ciężkim zadaniem, by znaleźć ciepły, ładny, dobrze zrobiony, nieprzemakalny, z zamkniętymi rękawami i butami w jednym kombinezon.

Wojtek rośnie i jest co raz 'fajniejszy'. A znaczy to, że jest co raz większe porozumienie między nami, co raz lepiej się bawi, ogarnia swoje ręce, nogi i... strasznie chce siadać: raz wyjdzie, innym nie wyjdzie, ale się nie poddaje. I ma absolutnie najpiękniejszy uśmiech i najweselsze oczki na świecie. :-)

Na koniec kilka zdjęć:

PGE Arena przemieniła się 31 października w wielką dynię


 Wreszcie spacery wózek + Forza przestały mnie stresować


Mamusiowy śpiący królewicz :-)


Forza też by chciała takie zabawki... ;-)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz