poniedziałek, 13 października 2014

Meet Dżony.

Ostatnimi czasy z co raz większą intensywnością chodzi mi po głowie pomysł odświeżenia bloga. Po pierwsze, ja sama mam potrzebę co jakiś czas podzielenia się swoimi bardziej lub mniej ciekawymi dylematami, a druga sprawa, że i rodzina i przyjaciele regularnie wypytują  co u Wojtka. A przecież mogę wszystko elegancko zawrzeć w notce i dać do przeczytania. Najgorsze to przysiąść, zebrać myśli i wszystko spójnie opisać.

Jaki jest Wojtek (rok i 2,5 miesiąca)? Inteligentny, jak cholera. Wiem, że każda mama tak twierdzi, ale każdy kto mnie zna, wie, że mam dość trzeźwe i krytyczne spojrzenie na wszystko. Abstrahując  od klasycznych zachowań w ciągu dnia poprzez tresowanie i wychowywanie każdego według własnej wizji i potrzeb, kto tylko sobie na to pozwoli aż do sposobu wypełniania przez niego ćwiczeń, zadań czy próśb. Nie będę się wybitnie rozpisywać, podam mój ulubiony przykład, który zawsze mnie rozbawia. Otóż czytuję portale dla mam i wiem jak istotne jest rozwijanie mózgu oraz zdolności manualnych dziecka. W sklepach typu Smyk, Akpol itp. istnieje naprawdę bogata oferta zabawek edukacyjnych dla niemowląt w związku z czym regularnie wydawaliśmy pieniądze na bardziej lub mniej wymyślne zabawki. Generalnie szło małemu całkiem nieźle toteż konsekwentnie zwiększałam mu poziom trudności. Gdy Wojtek miałokoło 9 miesięcy kupiłam mu zabawkę, którą w swoim dzieciństwie miał chyba każdy - pojemnik z otworami o różnych kształtach i klocki im odpowiadające. Jak wszyscy wiemy, zadanie polegało na przeciśnięciu klocków przez otwory. Wojtek był zachwycony, owszem. Udało mu się nawet przecisnąć dwie gwiazdki i jeden trójkąt. Zadanie było jednak na tyle żmudne i (w jego mniemaniu) nudne, a do wrzucenia do środka była jeszcze cała góra klocków, że wpadł na inny, ba, lepszy pomysł. Ze zdumieniem spojrzałam jak podnosi pojemnik, ogląda go z każdej strony, dotyka, puka... I eureka! W niedługą chwilę pojął jak otworzyć pojemnik by wyjąć klocki, które znajdowały się już wewnątrz. Jak gdyby nigdy nic, resztę klocków wrzucił do środka przez ten duży otwór, zamknął go, położył pojemnik na ziemi i spojrzał na mnie z pełnym zadowoleniem i miną pt. 'Zadanie wykonane, co teraz robimy?'. Komentarza brak :-)

Przez tylko ostatnie 3 dni zarejestrowałam parę ciekawych wydarzeń, które uznałam za warte opisania.
Poszliśmy do warzywniaka. Nuda? Nic podobnego, nie z dzieckiem w tym wieku. Nauczona doświadczeniem wózek z Wojtkiem postawiłam na samym środku korytarza (dość wąskiego niestety), by nie ułatwiać mu zrzucania produktów z półek, co ma w zwyczaju robić. Zebrałam 4 (!) gruszki w ręce, cały czas zerkając na młodego i podałam kasjerce do zważenia. To był moment  mojej nieuwagi. Kiedy podała mi cenę, obejrzałam się na Młodego.... który ze smakiem pożerał pomidora. Nic to, nie pierwszy, nie ostatni raz. Chciałam tego nieszczęsnego pomidorka dać do zważenia, lecz miła Pani życzyła jedynie mu 'na zdrowie'. Szybko wycofaliśmy się, by nie spowodować większych strat i powróciliśmy do domu. Wyjmując Wojtka z wózka okazało się, że pod tyłkiem i za plecami miał  jeszcze 3 pomidory i 2 ogórki gruntowe. Spieszę wytłumaczyć czemu nie zauważyłam - otóż Wojciech miał  otwartą kamizelę, która skutecznie wszystko zasłoniła. Wstyd stuleci, zwłaszcza, że w warzywniaku była cała masa ludzi i z pewnością ktoś to zarejestrował. Pomidory do spożycia się już za bardzo nie nadawały, jeden ocalał niezgnieciony pod czcigodną pupą Dżonego, chyba zamrożę i zostawię sobie na pamiątkę.
Kolejnego dnia szanowny Ł. (zwany też Panem Tatusiem) wrócił rano do domu z pracy. Jako przykładna mama i równie przykładna partnerka życiowa, przygotowałam 4 kanapki z pastą  jajeczną. Postawiłam na stole, ale jakoś tak wyszło, że zajeliśmy się  rozmową. Oczywiście nierozłączny kompan Wojciech również był obecny, nie ma wątpliwości. Podczas gdy oboje obróciliśmy się do zlewu rozległo się szybkie tuptanie małych stópek, oddalających się od kuchni, a jakże. Szybki rzut oka na talerz - brakowało jednej kanapki. Jak znaleźć małego złodziejaszka? Wystarczyło podążać za śladem pasty jajecznej, która wlatywała Młodemu pod nogi i która to była rozsmarowana  po całej podłodze (świeżo umytej, pragnę dodać). Nie, nie był głodny, jadł już śniadanie. To było po prostu fajne, bo pasta jajeczna jest świetna do rozsmarowywania po wszelakich powierzchniach.

Ktoś mądry kiedyś powiedział, że milczenie (tudzież cisza) jest złotem. Nie w przypadku ludzi, którzy mają dzieci, zwłaszcza małe. Wtedy cisza jest bardzo podejrzana. Dowód? Siedzieliśmy w dużym pokoju i oglądaliśmy film. Nagle Wojtek ruszył z kopyta i wybiegł z salonu. Myśleliśmy, że pobiegł pozbierać resoraki, bo często ma takie odpały, że bawi się samochodzikami, ale KONIECZNIE muszą być wszystkie, więc chodzi po domu i je zbiera. Niemniej gdy minęła minuta, a z czeluści mieszkania nie dochodziły absolutnie żadne odgłosy, Ł. wyruszył na poszukiwanie zguby. Co się okazało? Wojtek sprzątał. A raczej czyścił. Muszlę. Klozetową. Ręką. Prawie wpadł  do środka, takie było zaangażowanie. Nie to, że było brudno, bo codziennie szoruję toaletę i łazienkę, właśnie ze względu na młodego, ale jednak... toaleta to toaleta...

Ostatnie krótkie pytanie na dzisiaj... co robisz z kubkiem, gdy nie smakuje Ci sok/napój? Oczywiście wyrzucasz do śmietnika, tak twierdzi Wojtek i mocno się tego trzyma. Zanim więc spakuję śmieci do wyrzucenia muszę (olaboga) za każdym razem je przejrzeć, bo nierzadko znajduję tam butelkę, szklankę czy (czasem) swoje własne kosmetyki, szczególnie żółty tusz do rzęs nie przypadł jegomościowi do gustu.

Dzieci fajne są, żeby nie było.





1 komentarz:

  1. Pomysłowość dzieciaków nie zna granic :) Fajnie się czyta te twoje perypetie młodej mamy. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń