niedziela, 27 stycznia 2013

gimme more!


Po paru dniach czas napisać coś ciekawego (lub mniej ciekawego).

Chwalenie się ustąpieniem najmniej przyjemnych objawów zdecydowanie podziałało nie tak jak bym chciała. Powróciły wręcz w całej okazałości, a dodatkowo doszły jeszcze kolejne. Aktualnie wyglądam jak dojrzewająca nastolatka z twarzą obsypaną wypryskami. Jest to o tyle ironiczne, że przez całe swoje życie raczej ich nie miałam, może z 10 lat temu pojawiały się pojedyncze plamki na skórze, ale to zamierzchłe czasy.
 Ze stu procentową pewnością mogę stwierdzić, iż jestem książkowym przykładem wszystkich możliwych objawów ciążowych zebranych do kupy. Nawet samą ciążę rozpoczęłam zajadaniem się kilogramami ogórków kiszonych. Aktualnie jednak nie moge na nie patrzeć i zastanawiam się jak szybko mi przejdzie niechęć do wszystkiego co wygląda, pachnie i smakuje  jak ogórek. Szybko do dziwnych potrzeb doznań smakowych dołączyły kilkutygodniowe wymioty, mniej lub bardziej intensywne, trzymające do tej pory, nudności, z czasem również ból w kręgosłupie w odcinku krzyżowym, wypryski i ogromna ospałość i dosłownie wyłączanie się, nie żartuję. Gdy jestem śpiąca to potrafię się na kogoś patrzeć i zupełnie się wyłączyć, nawet o tym nie wiedząc. Wcześniej również mi się to zdarzało w sytuacjach, gdy naprawdę byłam ogromnie zmęczona lub miałam masę myśli w głowie... Ale bez przesady! Do godziny 21.00 osiągam apogeum czynności umysłowej, by chwilę później zupełnie odjechać i zdać sobie sprawę, że dla mnie nadszedł koniec dnia. Już nie wspomnę, że moja koncentracja poważnie kuleje i ciężko mi się na czymkolwiek długotrwale skupić, do rozproszenia nie potrzeba mi w zasadzie niczego. Wystarczy, że oderwę wzrok od tekstu, który czytałam i spojrzę na ścianę na chwilę wyłączając umysł, a już nie wiem o czym czytałam i wracam do początku, co skutkuje powolną frustracją. Nigdy nie sądziłam, że hormony są w stanie aż tak oddziaływać na organizm, do tej pory brzmiało to niczym matrix.
Ostatnim z moich najmniej ulubionych objawów są huśtawki nastrojów. Z absolutnej euforii jestem w stanie wejść w stan obojętności lub, co gorsza, zdenerwowania. Czasem jestem natomiast nerwowa już sama z siebie i nie jestem w stanie powiedzieć co mnie denerwuje, ale wiem, że COŚ na świecie istnieje takiego co mogłoby być powodem mojego złego humoru. Co gorsza, bardzo ciężko mi ten nastrój zwalczyć, mimo najszczerszych chęci... Sytuacja więc nieco patowa i liczę na możliwie jak najszybszą stabilizację hormonalną w organizmie, bo swoimi humorami męczę nie tylko siebie, a przede wszystkim najbliższych. Żeby nie brzmiało, że jest tak tragicznie to dodam, że czasem mam dni tak wspaniałego humoru, motywacji i chęci do działania (z reguły również zupełnie bez powodu), że niejeden człowiek mógłby mi pozazdrościć.

Jedno jest pewne - moje życie bez wątpienia stanęło do góry nogami pod każdym jednym względem i nie skłamię, że nie zrobiło to na mnie wrażenia, bo tak nie jest... Wreszcie kto z Was tak po prostu w jeden dzień w znacznym stopniu odmienił swoje życie i poświęcił dotychczasowe przyzwyczajenia dla dobra nie swojego, lecz innej istoty? (Mamy - nie odzywać się!) No właśnie, słowo 'poświęcenie' w dzisiejszym słowniku występuje rzadko, wprost proporcjonalnie do częstości występowania słów 'mam to gdzieś'. Tak, tak, wiem z autopsji. Jestem jednak przekonana, że gdy będzie już po wszystkim z uśmiechem będę wspominać cały okres przebiegu ciąży, ba, może nawet za nim zatęsknię. Bez względu na to jak intensywnie i długoterminowo będą się mnie trzymały objawy.

Na koniec zdjęcie dzisiejszej psiarni spacerowej, mimo mrozu i wiatru udało nam się pochodzić prawie 2 godziny. Dobrze jest się dotlenić, ponoć mózg lepiej pracuje, ale nie zanotowałam różnicy, toteż nie potwierdzę. :-)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz